Kryminały pisane archeologią

– Pisanie przypomina przechadzkę po starożytnej budowli, gdzie czyhają ślepe korytarze i zapadnie, a po posadzce pełzają jadowite węże – twierdzi Marta Guzowska, archeolog i uznana w Polsce autorka powieści kryminalnych. Od kilku lat mieszka w Wiedniu i tutaj pisze swe powieści.

Jest Pani obywatelką świata, mieszkała Pani prawie… wszędzie. Żyje Pani w ruchu, domem Pani bywają często wykopaliska. Jaki wpływ ma to na Pani twórczość?
– Środowisko archeologów jest bardzo międzynarodowe, naturalną rzeczą jest, że w dziesięcioosobowej ekipie pracują archeolodzy siedmiu-ośmiu narodowości. Siłą rzeczy tacy są też moi bohaterowie. Nie potrafiłabym już chyba stworzyć opowieści o osobach pochodzących z jednego regionu albo z jednego miasta. Chociaż może powinnam to potraktować jako wyzwanie i spróbować… Lubię też opisywać miejsca, w których byłam, gdzie pracowałam, które naprawdę dobrze znam. Dzięki archeologii zjeździłam pół Europy i Bliskiego Wschodu, więc łatwo mi tam umieszczać akcję moich powieści.

Sympatyczna, miła osoba, matka, która zajmuje się morderstwami. Czy lubi Pani żart i humor?
– Bardzo. Jestem osobą, która w trudnych chwilach, kiedy można się już tylko śmiać albo płakać, wybiera śmiech. Bardzo też lubię czarny humor, chyba dlatego, że wychowałam się na angielskich komediach, głównie produkcjach Monty Pythona. Zawsze staram się umieścić jakieś zabawne sytuacje lub dialogi w moich książkach. A morderstwami zajmuję się właśnie dlatego, że jestem sympatyczną, miłą osobą i przede wszystkim dlatego, że jestem matką. Macierzyństwo to tak ogromna odpowiedzialność, że potrzebny mi wentyl bezpieczeństwa, jakaś sfera, w której nie muszę być dobrym, odpowiedzialnym człowiekiem. Dla mnie tym wentylem jest opisywanie zbrodni.

Czytelników zawsze interesują silne emocje, zło i miłość, dlatego z księgarń prędko znikają nowe kryminały i romanse. Czy nie ma to wpływu na wybór tematów przez pisarzy?
– Myślę, że miłość i śmierć to dwa uniwersalne tematy, które towarzyszyły człowiekowi od zawsze, od czasu, kiedy opowiadał historie przy ognisku, jeszcze na długo przed Homerem. Natomiast nie potrafię powiedzieć, jak to jest z tym wybieraniem tematów przez pisarzy. Wiem, że u mnie to bardziej temat wybiera mnie… Interesuje mnie zbrodnia i nie wyobrażam sobie siebie jako autorki poczytnych romansów. Myślę, że większość pisarzy wybiera tematy, w których się najlepiej czuje. Podobno należy pisać to, co samemu lubi się czytać. A ja po prostu uwielbiam czytać kryminały.

Lubię Pani cytat: „Pisanie przypomina przechadzkę po starożytnej budowli, gdzie czyhają ślepe korytarze i zapadnie, a po posadzce pełzają jadowite węże”. Lubi Pani, gdy czytelnicy się boją, po nocach straszą ich wampiry, a w dzień prześladują różne katastrofy?
– Sama bardzo lubię się bać. Dla mnie strach ma działanie oczyszczające. Jestem matką, na co dzień muszę zmierzyć się z wieloma „normalnymi” lękami i jakoś nad nimi zapanować, żeby móc normalnie żyć. Dlatego czytanie o kataklizmie większego formatu niż moje problemy w paradoksalny sposób mnie uspokaja. Moje lęki wychodzą na światło dzienne. Myślę, że wielu czytelników odbiera to podobnie. Gdyby było inaczej, nie byłoby tylu chętnych na kryminały, thrillery i horrory. Ale mówiąc o tym, że pisanie przypomina przechadzkę po starożytnej budowli, miałam na myśli, że jest to zajęcie pełne pułapek. Nawet kiedy rano siadam do komputera z dokładnym planem rozdziału, nigdy nie wiem, gdzie wieczorem wyląduję. To zdecydowanie zawód dla kogoś, kto nie lęka się przygód.

Czy mogę Panią porównać z Amerykanką Donną Leon, która tworzy w Wenecji? Donna Leon bierze często pod lupę korupcję, Pani archeologiczne znaleziska. Czy komisarz Brunetti i Mario mają coś wspólnego?
– Bardzo lubię Donnę Leon, ale nasi bohaterowie nie są wcale podobni. Commisario Brunetti to człowiek stojący zawsze po właściwej stronie prawa. A poza tym przykładny mąż i ojciec. A Mario? No cóż, nie ma rodziny, nie potrafi się z nikim związać, za dużo pije i ciągle się wyzłośliwia. Komisarz Brunetti byłby fajnym partnerem życiowym. Znajomość z Mariem mogłaby się przerodzić w ognisty romans, ale życie z nim byłoby piekłem.

Jest Pani archeologiem, ale obecnie chyba bardziej detektywem?
– Archeolog naprawdę robi to, co detektyw: rekonstruuje przeszłe wydarzenia. Tylko detektyw ma zazwyczaj do czynienia ze śladami liczącymi kilka godzin lub dni. A archeolog? No cóż, tu skala sięga kilkuset lub kilku tysięcy lat. Szczerze mówiąc, wielu archeologów marzy o tym, żeby dysponować tak dobrymi śladami jak detektywi i policja. Nasze ślady są o wiele bardziej ulotne, wymagają więcej główkowania, no i dochodzimy do mniej pewnych wniosków. Ale nadal mamy przyjemność rozwiązywania zagadek.

Bohaterem Pani pięciu książek jest antropolog Mario. Proszę go opisać i zdradzić, czy jest Pani z nim zaprzyjaźniona. Czy Mario będzie miał kiedyś nowego konkurenta?
– Mario jest na razie bohaterem czterech moich powieści, piątą dopiero planuję. I tak, ma konkurencję, ale nie konkurenta, tylko konkurentkę. Bohaterką mojej wydanej w zeszłym roku powieści „Chciwość” jest Simona Brenner, oficjalnie słynna pani archeolog, nieoficjalnie… złodziejka. Simona miała być jednorazowym „skokiem w bok” od Maria, ale tak polubiłam pisanie o niej, że niedawno skończyłam kolejny tom jej przygód. Niedługo się ukaże.

Czy pisanie jest przyjemnością?
– Skąd! Pisanie to wyrywanie sobie duszy, kawałek po kawałku. To bardzo boli! Nie znoszę pisać. Ale bardzo lubię potem uczucie, kiedy biorę do ręki gotowy tom i nie mogę się nadziwić, że to wyszło ze mnie.

Razem z Agnieszką Krawczyk prowadzi Pani blog o kryminałach Zbrodnicze Siostrzyczki. Czy blogi nie uwalniają czytelnika od obowiązku przeczytania książki?
– Chyba wręcz przeciwnie – zachęcają. Oferta księgarń jest tak wielka, że nawet bardzo szybko czytająca osoba (ja do takich należę), nie jest w stanie ogarnąć całości. Dlatego lubię zaglądać do blogów, które często przekonują mnie do sięgnięcia po książkę, którą inaczej bym przegapiła. Zbrodnicze Siostrzyczki powoli zresztą odchodzą od recenzji. Mamy pomysł na całkowite przemodelowanie bloga. Nie mogę zdradzić nic więcej, powiem tylko, że nadal będzie o książkach, ale z zupełnie innej perspektywy. Mamy nadzieję, że uda nam się to już w tym roku.

Dlaczego Wiedeń stał się Pani miejscem do życia?
– O tym, że mieszkam w Wiedniu, zadecydował przypadek. Po prostu tutaj dostał pracę mój partner. Mnie jest wszystko jedno, gdzie piszę, przenieśliśmy się więc tam, gdzie jemu było wygodnie.

Jak się ma polska powieść kryminalna?
– Doskonale i coraz lepiej. Jeśli ktoś twierdzi, że Polacy piszą kiepskie kryminały, to znaczy, że od 10 lat nie miał żadnego w ręku. Takim osobom polecałabym przeczytanie którejś z powieści nagrodzonych Nagrodą Wielkiego Kalibru, przyznawaną dla najlepszej powieści kryminalnej lub sensacyjnej w danym roku. Pochwalę się, że ja również zdobyłam tę nagrodę dla mojej debiutanckiej powieści „Ofiara Polikseny”.

Który kryminał poleci Pani czytelnikom?
– To bardzo trudne zadanie, to tak, jakby ktoś mi kazał wybrać dziecko, które kocham najbardziej. Chyba poleciłabym wspomnianą wyżej „Ofiarę Polikseny” i „Chciwość”. Każda to pierwszy tom serii, wprowadza nowego bohatera. A są to serie bardzo różniące się stylem: ta z Mariem Yblem to bardziej kryminały w stylu noir, a powieści z Simoną Brenner to thrillery z szybką akcją. „Ofiara Polikseny” dzieje się w Troi, na stanowisku, gdzie spędziłam 15 lat i znam każdy kamień. Archeolodzy podczas badań znajdują szkielet kobiety pokryty złotymi blaszkami. Szybko jednak okazuje się, że szkielet należy do kobiety, która musiała umrzeć całkiem niedawno… W „Chciwości” archeolożka i złodziejka Simona Brenner dostaje zlecenie: znaleźć i ukraść z Troi legendarny złoty diadem Heleny. Szybko się jednak okazuje, że nie tylko ona dostała to zlecenie… Po lekturze obu pozycji czytelnik mógłby zdecydować, co bardziej mu się podoba.

Marta Guzowska urodziła się w podwarszawskim Brwiniowie. Jest od ponad dwudziestu lat archeologiem. Doświadczenia naukowe zdobywała w Troi, w najbardziej prestiżowych wykopaliskach świata. Mieszkała w Turcji, Izraelu, Atenach, Heidelbergu, Kopenhadze, Budapeszcie. Doktor nauk humanistycznych, były pracownik Instytutu Archeologii Uniwersytetu Warszawskiego. Laureatka Nagrody Wielkiego Kalibru za debiut literacki „Ofiara Polikseny” (2013). Autorka tytułów: „Głowa Niobe” „Wszyscy ludzie przez cały czas” „Czarne światło” i „Chciwość”.

Artykuł ukazał się w piśmie Polonika nr 259, marzec/kwiecień 2017 r.

Leave a comment